Tę opowieść zna chyba każdy: żądny przygód osiemnastolatek, wbrew życzeniom starego ojca, rusza na morze. Zły los czyni go rozbitkiem na egzotycznej wyspie, gdzie przez prawie trzy dziesięciolecia stara się przeżyć, oswajając dzicz. Wreszcie, udaje mu się powrócić do domu. Czy przygoda z Robinsonem Crusoe w wersji planszowej również kończy się dobrze?
Tytuł gry Robinson Crusoe jest nieprzypadkowy, bowiem gracze wcielą się w niej w postaci, których los z grubsza przypomina to, co spotkało bohatera klasycznej powieści Daniela Defoe. Piszę „z grubsza”, ponieważ Robinson pod wieloma względami odbiega od swego literackiego pierwowzoru. Choć można grać w pojedynkę (tworząc tym samym sytuację żywo przypominającą tę z powieści), to jednak w większości los rozbitka dzielić będziemy z maksymalnie trzema towarzyszami.
Wyspa z drewna i kartonu
Pudło z grą jest całkiem spore i przyjemnie ciężkie. Po jego otwarciu od razu widać, jak długą drogę Portal przeszedł od czasów Machiny czy pierwszego wydania Neuroshimy Hex. Poza sporą planszą i torbą drewnianych kostek i walców, Robinson Crusoe zawiera również ogromny stos przyjemnych w dotyku, wysokiej jakości kart. Do tego w pudle siedzi również kolorowa, wydana na lakierowanym papierze instrukcja, karty pięciu bohaterów, trzy dwustronne karty scenariuszy oraz zestaw żetonów i heksagonalnych pól, które tworzyć będą odkrywaną w miarę przygody wyspę. Całość uzupełnia torba kości z symbolami oraz stylizowana na drewnianą skrzynkę wypraska.
Ogólna jakość elementów jest bardzo wysoka – choć wydanie nie ustrzegło się błędów. Już przy pierwszej rozgrywce w ręce wpadły nam karty wydrukowane w języku angielskim (jest ich w grze kilka). Instrukcja również nie obroniła się przed nagłym atakiem języka wyspiarzy. Technicznie natomiast, zarówno mnie, jak i moich współgraczy bardzo zdziwił… kolor tyłu planszy. Śnieżnobiała powierzchnia wygląda olśniewająco… dopóki rozkłada się ją na idealnie czystej powierzchni. Niestety, jednokrotna rozgrywka „konwentowa” pozostawiła na niej kilka śladów, które na standardowym, czarnym „tyle” byłyby zupełnie niewidoczne.
Wyspa pomysłów i niebezpieczeństw
Dość jednak dywagacji na temat komponentów – pora przyjrzeć się bliżej rozgrywce. Tę rozpoczynamy od wybrania (lub wylosowania) postaci oraz scenariusza. Od razu wspomnę, że w kwestii rozbitków Portal zadbał o pewien miły akcent. Otóż karty naszych bohaterów są dwustronne – a obie ich strony nie różnią się niczym, poza płcią postaci przedstawionej na ilustracji.


Nocne Robinsonów rozmowy
Struktura Robinsona Crusoe, w ogólnym zarysie, jest raczej prosta, choć w szczegółach potrafi sprawić nieco trudu nawet dość doświadczonym graczom. W pojęciu gry nie bardzo pomaga sama instrukcja, czego dowodem może być umieszony na stronie Portalu osiemnastostronicowy plik odpowiedzi na pytania, które wydawnictwu zadali nieco zagubieni gracze.
Sercem gry jest niewątpliwie faza planowania i wykonywania akcji – i to właśnie ona jest tym, co czyni Robinsona grą naprawdę wciągającą. Każdy z bohaterów dysponuje dwoma pionkami akcji, które rozmieszcza, mając do wyboru: rozbudowę schronienia, tworzenie przydatnych rozbitkom wynalazków, polowanie na grubego zwierza, zbieranie dodatkowych zasobów czy eksplorację wyspy. Zgodnie z zapowiedziami wydawcy, Robinson nęci nas na tym etapie mnóstwem pozytywnych wyborów. Co turę każda z akcji jest naprawdę przydatna, a wybieranie pomiędzy nimi stanowi oś rozmów i dywagacji graczy.
Zgromadzeni wokół stołu Robinsonowie mają zatem co turę ciężki, ale smakowity orzech do zgryzienia. Rzadko zdarza się, by wybory były oczywiste. Gra nie zmusza, nie pokazuje palcem strategii, którą koniecznie trzeba podjąć, by odnieść zwycięstwo. Poza samym wyborem akcji, za każdym razem stajemy w obliczu jeszcze jednej decyzji – czy na dane działanie przeznaczymy oba dostępne pionki, czyniąc akcję automatycznie udaną, czy też tylko jeden i zdamy się na rzut kośćmi. Pośpiech czasem pozwala wykonać dużo więcej – a czasem powoduje, że cały dzień okazuje się boleśnie bezproduktywny.
Tylko dla orłów
Robinson Crusoe to gra wciągająca i nietuzinkowa – nie jestem jednak pewien, czy mogę z czystym sumieniem użyć wobec niej słowa „solidna”. Zaawansowany gracz lubujący się w tytułach kooperacyjnych z pewnością będzie z niej zadowolony, bo Robinson w twórczy sposób łączy społeczny aspekt dobrych gier kooperacyjnych i wyważone, świetnie działające mechanizmy, znane głównie z gier europejskich. Niestety, po drodze do pełni szczęścia rzuca kłody pod nogi – nie są to może kłody gigantyczne, ale jednak ich obecność niełatwo przeoczyć.

Wspomniałem wcześniej o „trudnej” instrukcji. Istotnie, nie polecam Robinsona nikomu, kto w świat gier bez prądu wkroczył niedawno (chyba że ma do pomocy bardziej doświadczonych i cokolwiek zdeterminowanych towarzyszy). W grze brakuje solidnej karty pomocy, a służące przypominaniu pola na planszy rozłożono malowniczo, ale nieintuicyjnie. Umieszczenie samych oznaczeń faz spowodowało, że kilka pierwszych rozgrywek nie obyło się bez wertowania instrukcji (szczególnie irytujący jest brak jakiegokolwiek oznaczenia działania symboli pogody – a na planszy jest na to aż nadto miejsca). W samej instrukcji opisy pomysłów uszeregowano bez żadnego porządku – a przecież można było alfabetycznie. W spisie wszystkich symboli, który znajdziemy na jej ostatniej stronie skorzystano miejscami z ikon tak małych, że bez idealnego oświetlenia lub szkła powiększającego trudno jest dopatrzeć się działania niektórych żetonów.
Jak już wspomniałem, nie potrafię z czystym sercem nazwać Robinsona solidnym. Jest to gra interesująca, godna polecenia bardziej doświadczonym graczom, piętrząca jednak miejscami niepotrzebne trudności. Powiedzmy jednak jasno – jeśli przymkniemy oczy na drobne, choć irytujące niedociągnięcia, wyłoni się tytuł naprawdę błyskotliwy, dzięki odmiennym scenariuszom niezmiernie regrywalny, przemyślany (z wyłączeniem kilku drobiazgów) i – z punktu widzenia weterana gier bez prądu – głęboko satysfakcjonujący.
Pierwsza polska recenzja Robinsona! Co prawda mało tam o samej rozgrywce, a dużo o komponentach, ale ważne że jest! http://www.grybezpradu.org/blog/2012/11/29/robinson-crusoe/
Grze solidności może brakuje, ale recenzja za to w pełni oddała moje własne odczucia – nic dodać, nic ująć 😉
Wookie surowo o Robinsonie. (Nasza recka — > http://www.grybezpradu.org/blog/2012/11/29/robinson-crusoe/
w tej grze jesteś postawiony w sytuacji rozbitka na bezludnej wyspie i musisz sobie jakoś radzić a gra tego nie ułatwia-czasem atakują Cię bestie, a czasem pogoda i często negatywne konsekwencje wielu przygód, a ponieważ ta wyspa (jak mówi tytuł) jest „przeklęta” to spodziewać się można najgorszego ale do notorycznej przegranej trzeba kompletnie nie mieć szczęścia