Lubię gry małe i sprytne. Kosmonauts, choć miejsca na półce zajmuje tyle, co Wsiąść do pociągu, a na stole niewiele mniej, właśnie do takich gier należy. Oto zabawna, klimatyczna i wciągająca gratka nie tylko dla miłośników gier wyścigowych.
Krążki, kostki, żetoniki…
O Kosmonauts wpierw usłyszałem od znajomego – opisał ją słowami podobnymi do tych, których użyłem we wstępnie, dodając tylko nieco więcej o samej mechanice gry (o tym za chwilę). Zaciekawiłem się, ale oczarowanie przyszło dopiero, gdy ujrzałem estetykę gry. Nie ukrywam, że lubię solidne, drewniane kostki i krążki – ale także retro-kombinezony kosmiczne i rakiety niczym z Bucka Rogersa (gdyby Buck był Rosjaninem).
W pudle z Kosmonauts drewna znajdziemy sporo: są duże kostki paliwa (żółte i czerwone) oraz tarcz energetycznych (szare), są drewniane krążki planet (dziesięć sztuk) i cztery walce-pionki graczy. Poza powyższym, pudełko zawiera również talię kart, jedną dużą planszę z naszym układem słonecznym oraz cztery mniejsze, na których każdy z graczy trzyma swoje paliwo i tarcze.
Planety, rakiety, (słoneczny) wiatr…
Założenia rozgrywki są bardzo proste. Mamy jak najszybciej posadzić statek na dziewięciu z dziesięciu ciał niebieskich, które nieustannie grążą po planszy. Uważny czytelnik pewnie zastanawia się, skąd to dziesięć – otóż w grze występuje jeszcze Kometa Halleya, służąca roboczo za dziesiątą planetę naszego układu słonecznego. Na początku rozgrywki rozkładamy je na odpowiednich polach na planszy. Każdy z graczy ciągnie karty misji – po jednej z trzech talii – oraz tankuje swoją rakietę do pełna, zyskując sporo żółtych kości zwykłego paliwa, dwie kostki ulepszonego „czerwonego szału” i trzy kostki tarcz energetycznych. Tak przygotowani, zaczynamy wyścig.
Każda tura zaczyna się od wybrania przez pierwszego gracza jednej z trzech wyłożonych na stół kart zdarzeń. Najczęściej są to karty, które wpływają na ruch w danej turze (wiatry słoneczne), a czasem na stan techniczny naszych statków. Potem natomiast zaczynamy programować sobie ruch naszych rakiet, układając kostki na specjalnie przygotowanych do tego polach. Jest ich sześć – okalają one rysunek naszej rakiety, tworząc swoisty „układ współrzędnych”.
Ostatnią częścią każdej tury jest wykonanie ruchów. Nasza rakiety porusza się w kierunkach wyznaczanych przez kostki paliwa – przy czym, aby diametralnie zmienić kierunek, trzeba wpierw zniwelować działanie wydanego paliwa, układając kosteczki na polu przeciwnym do tego, które chcemy zniwelować.
Ścigaj się z głową
W pierwszym momencie nie każdy jest w stanie zrozumieć ideę programowania ruchu w Kosmonauts – kiedy jednak już ją zrozumie, zwykle bawi się przednio. W całej rozgrywce czuć napięcie związane z wyścigiem, ale i z koniecznością przewidywania swoich przyszłych posunięć. Paliwo szybko się kończy, trzeba opracowywać trasę międzylądowań, a w tym czasie układ słoneczny nie stoi przecież w miejscu. Dlatego głowa czasem boli, gdy próbujemy wyliczyć sobie wszystko na kilka tur naprzód.
Kosmonauts wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej punktów zwycięstwa. Te otrzymujemy lądując na planetach. Przy czym, najwięcej punktów zawsze dostaje ten, kto na dane ciało niebieskie dotarł pierwszy. Dodatkowo, na koniec gry otrzymujemy też punkty za wypełnianie zadań. I tu ciekawostka: najbardziej lukratywne z nich wiążą się z dotarciem na daną planetę na drugiej, a nie na pierwszej pozycji.
Jestem naprawdę zauroczony Kosmonautami, a równocześnie… nie do końca wiem komu mam ich polecić. Naturalnie, miłośnicy inteligentnych gier wyścigowych powinni bawić się co najmniej nieźle – jednak zdecydowanie, nie tylko oni. Kosmonauts nie wpisuje się zbyt mocno w żaden z utartych gatunków, równocześnie będąc grą naprawdę niebanalną, prostą i wciągającą zarazem. Niech zatem śmiało próbuje jej każdy, kto po prostu lubi… pogłówkować chwile przy planszy. Ot, takiemu graczowi naprawdę powinno się podobać.