Lady in Red

publicystyka

Kwestia “Lady in Red”- inspiracja czy pasożytnictwo?

Do powstania tego tekstu przyczyniło się „zepsucie” przeze mnie drobnej zagadki dotyczącej „Kobiety w Czerwieni”, na naszym redakcyjnym Facebooku. Było to jakiś czas temu, ale temat musiał nieco dojrzeć w moje głowie. Oczywiście 95% osób widzących obrazek (pierwszy z lewej powyżej), kojarzyło go z postacią Cylonki Six z serialu „Battlestar Galactica”. Tymczasem jest to rysunek koncepcyjny dr. Hexen Phaedrus, jednego z promocyjnych modeli do gry Sedition Wars: Battle for Alabaster. Gra, która latem zebrała na niemal milion dolarów, trafia właśnie do pierwszych szczęśliwców, a ja postanowiłem wrócić do tematu „przypadkowej zbieżności” w wyglądzie pewnych modeli. Zwłaszcza, że moim zdaniem właśnie wspomniana planszówka zgrzeszyła nadmiarem „bliźniaków” znanych postaci z filmów i gier, a nie uważam, by wymagała takiego „dopingu”, będąc bardzo interesującym produktem. Przy okazji tych rozważań, zaczęło mnie nurtować proste pytanie: na ile uczciwe jest promowanie swoich produktów w ten sposób? W którym momencie jest to jedynie inspirowanie się i „hołd”, a w którym już tylko żerowanie dla zysku na cudzym sukcesie?

Jest przecież na rynku wiele modeli Obcych, Predatorów, Terminatorów, czy innych popularnych postaci filmowych, internetowych czy komiksowych. Jedne z nich są drogie, ze względu na zakup kosztownych licencji, inne tanie, gdyż omijają prawo twórców do czerpania korzyści ze swego dzieła. Jako człowiek żyjący z wytworów raczej umysłu niż rąk, mam do tego stosunek mocno ambiwalentny. Sam spotykam się z problemem kradzieży treści, pomysłów i innych, trudnych do wyceny i oceny wartości. Z drugiej strony, jako klient i kolekcjoner, wolałbym zapłacić mniej i mieć figurkę ulubionej postaci, potwora czy pojazdu. Nawet jeśli od „oryginału” różni się jedynie kilkoma detalami.

Ripley

Pasożyt?

Oczywiście jest sporo firm, które w ten czy inny sposób korzystają z „inspiracji” i co najmniej kilka z nich jest na mojej liście ulubionych producentów figurek. Natomiast to, co zrobiło Studio McVey przy promocji gry Battle for Alabaster wydało mi się grubą przesadą. Mają bardzo ładne modele swoich „flagowych postaci”, takich jak porucznik Kara, ale mimo to sięgnęli po „doping”. Przełknąłem bez specjalnego trudu Vasquez (tu nazwaną Ramirez). Nikt nie ma przecież monopolu na umięśnioną latynoskę-żołnierza z ciężką bronią (która zresztą stworzyła całą klasę rozpoznawalnych w innych filmach postaci), ale już dr Ridley (czy też Ripley) z dzieckiem na ręku to – jak dla mnie – lekka przesada. Prosta, wręcz prostacka kalka z filmu Aliens. Bez trudu znalazłem zdjęcia, na którym wzorowano ten model.

Signi i Billy
źródło: Hasslefree.com

Jeszcze dalej poszła np. firma Hasslefree wypuszczając model Signee i małej dziewczynki Billie, uzbrojonych w broń identyczną jak w Obcym. Do kompletu znajdziemy też w ofercie tej firmy sporą bandę pilotów i innych postaci uzbrojonych w „pulsrifle”. Nie wiem jak sprawa wygląda prawnie, ale proceder trwa tak długo, że musiał zostać jakoś rozwiązany. W ogóle, sporą cześć oferty Hasslefree stanowią postaci łudząco przypominające np. pewną łowczynię wilkołaków, czy bandę nastolatków z gadającym psem. Nie wspominając o jednym rogaczu z cygarem w zębach, noszącym płaszcz i rewolwer. I niezależnie od mojego uznania dla zdolności rzeźbiarskich Keva i spółki, mam z tym pewien problem. Widzę tu moralno-ekonomiczną niejednoznaczność. Zwłaszcza, że sam chętnie nabyłbym kilka z tych modeli. Ale też Hasslefree nie wykorzystuje tych modeli, aby sprzedać swoje inne produkty… No i jak dotąd nie korzystała z cegiełkowania.

Riddick i Dead Space

Wróćmy więc do naszego kickstarterowego rekordzisty ze Studia McVey. Wśród masy bonusów znajdziemy kolejne, równie bezczelne „zapożyczenia”. Jest Riddick, postać z filmów i gier komputerowych grana przez Vina Diesla. Jest też inżynier Niven Banks, łudząco podobny do inżyniera Isaaca Clarke’a z serii gier Dead Space. Do tego cztery modele najemników, „całkiem przypadkiem” identyczni z bohaterami popularnego serialu Firefly i filmu Serenity. Na koniec, ubrana w czerwoną sukienkę wisienka na dzisiejszym torcie, o której już wspominałem. Również w wersji przemienionej w „matkę obcych” – coś między ujawnionym Cylonem i Kerrigan, królową Zergów. Pani doktor Hexen Phaedrus we wszystkich wcieleniach zdobi początek tego artykułu. A to tylko najbardziej oczywiste przykłady. W sumie, istna galeria sobowtórów, musicie przyznać.

Serenity

Generalnie rozumiem ten manewr marketingowy – dał im ponad 900 tysięcy dolarów. Mimo wszystko jednak, buntuje się coś we mnie na takie promowanie swojego towaru cudzą popularnością, cudzymi pomysłami… zjawisko to postrzegam jak rodzaj pasożytnictwa. Takie podpieranie się cudzym sukcesem i generalnie coś mało uczciwego, a w wypadku tak dobrej firmy jak Studio McVey – również rodzaj intelektualnego lenistwa. Co innego, gdyby chodziło o firmę mniej uznaną, ale Studio McVey słynie z interesujących modeli i niejednokrotnie udowodniło że potrafi zabawić się konwencją. Zabawić, mrugnąć okiem, a nie walnąć na odlew prostą kopią.

Inna droga?

W istocie jest sporo firm które produkują „prawie Alienów”, „prawie Dr Who” i tabuny ponętnych bohaterek hollywoodzkich superprodukcji. To też jest temat śliski i równie niejasny dla mnie – moralnie i – zapewne – prawnie. Robią to na własne ryzyko. Na drugim krańcu skali są dla mnie natomiast firmy, które w sposób kreatywny bawią się takimi rzeczami. Książkowym przykładem jest dla mnie gra Pulp City. Cały ten system to zabawa z popkulturową konwencją, komiksowymi i kinowymi archetypami oraz znanymi bohaterami. Ale zawsze jest w tym jakaś przewrotna myśl, a nie prosta kalka. Na przykład Czerwony Kapturek voodoo, czy „Supreme Zed” – Superman zombie, potężny lecz zbyt głupi, żeby działać bez rozkazu. Na fali popularności Thora w Pulp City pojawił się jego swojski krewniak Perun. Wizualnie podobny jak brat, ale jak dla mnie, jednak bez zarzutu o tanią podróbę.

Pulp City Heros

Jak widać, dla chcącego, nic trudnego. Jednakże, każdemu może się zdarzyć wpadka. Niestety nawet mój ulubiony producent – Corvus Belli – ma na swoim koncie taką prostą kalkę. Przykład pochodzi z początków istnienia gry Infinity i jest nim postać Van Zanta z filmu Reign of Fire, który w Infinity jest bohaterem imiennym jednej z frakcji.

Van Zant

Dylemat jak przy Hasslefree – model śliczny, ma nawet opcjonalny topór jak w filmie, ale pewien niesmak też się pojawia. Na szczęście jest to chyba jedyna taka wpadka Corvus Belli, ale nie jedyna inspiracja. W wypadku Infinity kreatywnością i pewnym poczuciem humoru wykazują się rzeźbiarze.

Infinity Lost and Joan of Arc

W jaki sposób? Odział Acontecimento Regular, żołnierzy Panoceanii walczących w dżungli, obdarzono twarzami czterech bohaterów serialu Lost. Wybór wydaje mi się trafny i dość zabawny. Należąca do tej samej frakcji reinkarnacja Joanny D’Arc w wersji 2.0 biega z twarzą Cate Blanchett. Natomiast jeden z żołnierzy formacji Metros z Ariadny wygląda całkiem jak Vim Diesel w mało popularnym filmie Babylon A.D.. Nawet ubiór i poza zostały nieźle skopiowane. Inny członek tej formacji przypomina, bohatera Assassin Creed. Tak twierdzi przynajmniej kilku wielbicieli tej gry. Uważny obserwator znajdzie pewnie wśród modeli do Infinity więcej takich nawiązań, np. do Gwiezdnych Wojen, czy klasycznych bohaterów Clinta Eastwooda. Moim zdaniem to znacznie ciekawszy sposób oddania hołdu ulubionym bohaterom, czy postaciom z multimedialnej popkultury. Podobne nawiązania pojawiają się też w ofercie innych firm i są skrzętnie wyławiane przez entuzjastów – a czasem ogłaszane publicznie przez producenta, jak na przykład US Rangers firmy Warlord Games, gdzie pośród 25 modeli jest ośmiu z twarzami bohaterów Szeregowca Ryana, filmu, w którym ta formacja się pojawia.

US Rangers

Podobne przykłady można mnożyć. Zarówno pozytywne jak i negatywne. Generalnie jest to temat równie ciekawy i kontrowersyjny co śliski. W którym miejscu przebiega granica między korzystaniem z archetypów popkultury, a zaczyna się kradzież wizerunku czy własności intelektualnej? Z pewnością znacie sporo firm i produktów, do których mogłyby się odnosić podobne zastrzeżenia i… podobnie jak ja, chętnie nabywacie je, mówicie o nich. I nie mam tu na myśli różnych „zestawów waloryzacyjnych” i tańszych zamienników, którymi obrosła na przykład oferta Games Workshop.

To jednak temat na odrębną analizę. Natomiast mnie chodzi dziś o proste żerowanie na modach i fascynacjach Dlatego zachęcam do dyskusji na ten temat. Napiszcie co myślicie o promocji Sedition Wars, ale też szerzej o całej sprawie. Zapraszam do komentowania zarówno pod niniejszym tekstem, jak i na naszym Facebooku. Jestem bardzo ciekaw waszego zdania. Przy okazji obiecuję że to nie ostatni tekst ocierając się o tego typu tematy.

Chcesz dowiedzieć się więcej o systemach figurkowych? Zapraszamy do zapoznania się z cyklem Wargaming dla opornych

Autor

Juliusz „Bors" Sabak

Nałogowy modelarz i miłośnik gier bitewnych, fabularnych tudzież planszowych. Wielbiciel techniki, historii i fantastyki. Czytający nałogowo, nie tylko SF, i równie nałogowo piszący publicysta w portalu Mojeopinie.pl, dziennikarz lotniczy miesięcznika „Pilot Club Magazine” i redaktor działu gier figurkowych serwisu grybezprądu.pl.