Tytuł pewnie uznacie za mocno tabloidowy. I słusznie. Ale też wiadomość, która mnie sprowokowała jest z serii idiotycznie sensacyjnych. Działania prawników Games Workshop spowodowały zdjęcie ze sklepu Amazon.com e-booka Spots the Space Marine autorstwa M.C.A. Hogarth. Książka nie miała nic wspólnego z produktami GW, światem WH40K, czy innymi podobnymi sprawami. Po prostu, nasza ulubiona firma z Nottingham zastrzegło sobie nazwę Space Marines. A teraz zaczyna polować na niektórych jej użytkowników. Tych słabszych, których nie stać na obronę przed bezprawiem ze strony dużej firmy z bandą prawników.
Nie będę was zanudzał prawnymi szczegółami, więc napiszę to w skrócie. Games Workshop zastrzegło sobie wiele elementów składających się na światy Warhammer Fantasy Battle (WHFB) i Warhammerem 40K (WH40K), szczególnie zaś jego „wzornictwo” i wiele nazw własnych. W tym również nazwę Space Marines, nie mając raczej podstaw, ale o tym nieco później. Cała historia zasadza się na tym, że GW jest ostatnio dość ekspansywne i „poszło w media cyfrowe”. Nie tylko w gry komputerowe, ale też programy ułatwiające grę i e-booki. Tu postanowili rozszerzyć swoje prawa do ochrony nazwy Space Marines w stronę literatury. Robią to, naciągając je poza granice zdrowego rozsądku. Najwyraźniej chcą wyrugować wszelkich innych Space Marines z przestrzeni publicznej, tak, aby jednoznacznie i wyłącznie kojarzyli się oni z WH40K. Stosują tu metodę czysto gangsterską. Games Workshop stawia autorkę Spots the Space Marine w położeniu – może ma Pani rację, ale my mamy więcej kasy na prawników. Amazon zachował się trochę jak swego czasu nasz portal Chomikuj.pl – ulegając nadużyciu prawa całkiem bezrefleksyjnie. Na szczęście wystarczył gremialny protest internautów, aby książka wróciła do sprzedaży. Co nie znaczy, że sprawa jest definitywnie załatwiona. GW tak łatwo nie ustąpi.
A we mnie rodzi się protest przeciw takiej manipulacji. W końcu Kosmiczni Marines są z nami dłużej. Znacznie dłużej, nie tylko od WH40K, ale również dłużej niż istnieje firma Games Workshop. Od zarania dziejów literatury SF to oni stali pomiędzy zagrożeniami z kosmosu a zwykłymi Ziemianami. Jakim prawem GW chce ich nam odebrać i mieć na własność?

Krótka historia Space Marines
Historia Kosmicznych Marines nie jest wcale taka krótka jak sugerowałoby GW. Warhammer 40 000 powstał w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Tymczasem Space Marines walczą na kartach literatury ponad pół wieku dłużej. Pierwszy dobrze udokumentowany przypadek to Captain Brink of the Space Marines z roku 1932 i cztery lata późniejszy The Space Marines and the Slavers, opublikowane w słynnym groszowym (czy raczej dwudziestopięciocentowym) miesięczniku Amazing Stories.
Z bardziej znanych i poważanych autorów palmę pierwszeństwa dzierży Robert A. Heinlein, znany najlepiej z powieści Kawaleria kosmosu w której jednak „zastrzeżona nazwa” nie pojawia się. Jednak każdy, kto zna tą powieść z 1959 roku, z łatwością dostrzeże wiele motywów, które wykorzystują do dziś twórcy WH40K. Heinlein pisał o Space Marines znacznie wcześniej, na przykład w Misfit z 1939 i The Long Watch z roku 1941. To, musicie przyznać, trochę wyprzedza rok 1987 i pierwszą generację Adeptus Astartes walczących w imię Imperatora i zysków GW. Po drodze było jeszcze wiele pokoleń Kosmicznych Marines, od tanich filmów z lat pięćdziesiątych, po klasykę gier wideo w stylu Doom czy Quake. Tak, przecież graliśmy w nich właśnie żołnierzem Space Marines hurtowo zwalczającym potwory. Podobnie jak w wielu innych grach. Weźmy pierwsze z brzegu – TimeSplitters: Future Perfect (EA), TimeSplitters 2 (Eidos), Lead: The Return of Matt Hazard (D3), Alien Swarm (Valve). Czemu do nich nie stukają „straszni prawnicy z Nottingham”?
Co zabawne, Games Workshop nie wprowadził Space Marines nawet do świata gier RPG, planszówek i wargamingu. Dokładnie dziesięć lat wcześniej, w roku 1977 Mark Ratner opublikował grę Space Marines, która służyła rozgrywaniu starć od kilku, do kilkudziesięciu modeli. W 1980 roku wznowiło ją wydawnictwo Fantasy Games Unlimited. System ten jest dziś niemal całkowicie zapomniany, ale znalazłoby się w nim sporo wspólnego z dziełem Ricka Priestleya. Mimo to, nie słyszałem, żeby prawnicy Games Workshop zapukali do ich drzwi. Dziwna historia, prawda?

Wracając do teraźniejszości
Nasz ulubiony Genialny Wydawca ma na koncie już kilka innych, dziwacznych akcji prawnych i sądowych przepychanek, które nie zwiększyły raczej grona wielbicieli tej firmy. Może się też okazać, że sięgając na pole literatury z ochroną swoich 30mm wojowników, odgryzą kęs większy niż będą w stanie połknąć. Pojawiają się na przykład głosy o wciągnięciu w całą sprawę Science Fiction and Fantasy Writers of America. A to poważna organizacja i stać ją na kilku dobrych prawników, nie mówiąc już o zrobieniu solidnego szumu. Nie wspominając już o wydawcach Roberta A. Henleina, gdyby zdecydowali się walczyć w tej sprawie. Albo wydawcach gier, które wspominałem wcześniej. Dla nich GW to tylko jakiś producent śmiesznych żołnierzyków.
Cała ta historia nie jest jednak tylko oderwanym, osobliwym epizodem. Jest elementem pewnej większej całości. Walki o zawłaszczenie pewnych pojęć, symboli i wartości. GW bierze przykład z prawdziwych gigantów, takich jak DC i Marvel Entertainment, którzy zastrzegli nazwę superhero. Nikt inny nie ma prawa do superbohaterów. Podobnie jak tylko Microsoft i Apple maja prawo do skrótu PC. Rozumiem ochronę wartości intelektualnych i inne tego typu kwestie, ale kiedy ktoś zacznie ścigać za używanie nazw takich jak Plasmagun, czy Laser Cannon, wargaming i literatura SF stanie się bardzo smutnym miejscem, pod ostrzałem prawników i ich czarnych teczek pełnych przerażających papierów.
Za ten przykład pazerności, braku zrozumienia, wiedzy i wyczucia, Games Workshop otrzymuje ode mnie dużą, czerwoną kartkę… bez żadnych czaszek, skrzydełek, dwugłowych orłów i rzymskich cyfr, za które tak chętnie ściga sądownie. A prawa do pisania Space Marines gdzie, kiedy i jak będziemy chcieli, będę bronił jak prawa do grania w systemy, które nie powstały w Nottingham. I oby mogli się w nich swobodnie pojawiać Kosmiczni Marines dowolnej maści.
Czego sobie i wam życzę.
Więcej informacji
- Witryna autorki Spots the Space Marine
- Strona Space Marine Liberation Front w serwisie Facebook
- Temat #spacemarine na platformie Twitter
Ja w ramach protestu sobie tą książeczkę kupiłem
To może być jeden z bardziej oczywistych efektów całej akcji. Ciekawe co na to GW?