Gry to produkty, produkty to marki, a marki to wizerunek. To naturalnie truizm, ale prowadzi do ciekawego wniosku. Każda gra ma swoją „legendę”. Niekoniecznie taką, jaką wymyślili twórcy. To kwestia promocji, jej braku, lub też niewłaściwej metody. A czasem przypadku, czy zwykłej niechęci środowiska. Żeby daleko nie szukać, sięgniemy po przykłady z naszego ogródka.
Ja wiem, że ten nasz ogródek gier, a zwłaszcza gier figurkowych, nie jest zbyt duży, ale dzieją się tu ostatnio ciekawe rzeczy. Pojawiają się nowe tytuły. Te znane ruszają na podbój świata. Inne ruszyły na podbój świata, mimo że w kraju są niemal nieznane. Jak się o tym rozmawia, a zwłaszcza słucha, można wyciągnąć osobliwe wnioski. Mnie wydały się one tym razem na tyle ciekawe, że podzielę się nimi z wami.
Poprzedni tekst narodził się z przypadkowej rozmowy. Ten jest ubocznym skutkiem zbierania materiałów do wcześniejszych artykułów oraz do kilku publikacji, które przeczytacie w przyszłości. Śledząc losy naszych rodzimych systemów, zauważyłem pewną prawidłowość. Niezależnie od planów twórców, to środowisko graczy kształtuje wizerunek gry. Nie chodzi tu tylko o grających w ten konkretny system, ale również o jego krytyków, czy wręcz przeciwników: blogerów, twórców komentarzy na forach, graczy w klubach i na konwentach. Chodzi o każdego z nas. To my możemy system zarówno wydźwignąć, jak i pogrzebać. Choć często sami twórcy gry mają wielki wpływ na ten osąd.
Przypadek pierwszy – Zła sława, czyli „efekt gumoludka”
Niektóre gry mają po prostu kiepski start. Zła sława, niesprawiedliwa etykieta, stare grzechy – potrafią długo ciążyć na systemie. Tak miały się rzeczy z grą Neuroshima Tactics, o której pisałem całkiem niedawno. Pierwsze zdjęcia modeli nie spotkały się z serdecznym przyjęciem graczy. Figurki nie powalały, odlewy bywały bardzo często nienajlepszej jakości. Na to wszystko nakładało się średnie malowanie i ekspozycja na zdjęciach. Ten problem długo kładł się cieniem na grze, odstraszając wielu graczy. Mimo że modele z czasem znacznie się poprawiły i trafiły w ręce dobrych malarzy, feralna metka „tego systemu z gumoludkami” przylgnęła do Neuroshimy na dobre.
Wydawca zaszkodził sobie też na samym początku kariery tej gry kilkoma niezbyt fortunnymi tekstami opublikowanymi w Internecie. Teksty owe dość skrzętnie usunięto, ale pozostał po nich niesmak i liczne, rozsiane po sieci komentarze oraz dyskusje na ich temat. Co prawda, choć od czasu wydania edycji 1,5 promocja zdaje się być znacznie bardziej spójna niż wcześniej, to nadal potrafi być niekonsekwentna. Niedawno dotarły do mnie głosy, że po kilkumiesięcznej akcji animowania społeczności graczy, wsparcie gwałtownie się urwało. W Warszawie przełożyło się to na niemal całkowite zamarcie tego systemu. Być może wydawca „rzucił całe siły” na front promocji edycji anglojęzycznej. A może przyczyna była całkiem inna. Trudno mi odpowiedzieć. Natomiast efekt połączenia złej sławy modeli i „czarnego PRu” wydaje mi się wyraźny. Przynajmniej na lokalnym podwórku, które obserwuję, Neuroshima praktycznie znikła.
Przypadek drugi – elitarność
Całkiem odwrotnie sprawa ma się moim zdaniem z grą figurkową Wolsung Steampunk Skirmish Game. Ten system również powstał na fali popularności gry RPG, choć tym razem osadzono ją w klimatach steampunkowych, a nie postapokaliptycznych. Również w tym wypadku podręcznik jest dostępny za darmo w sieci. Jednak tu podobieństwa zdają się kończyć. Gra jest interesująca, modele bardzo piękne, tereny równie eleganckie i tylko graczy jakoś nie widzę wokoło.
O ile zła sława może być źródłem problemów, o tyle tu zawiniła chyba zbyt mocna marka. Producentem i dystrybutorem modeli jest bowiem świetnie znana graczom firma Micro Art Studio. MAS jest znany z produkcji żywicznych modeli, podstawek i elementów do konwersji, a także terenów do gry. Dla wielu osób jest synonimem wysokiej jakości i… wysokich cen. Mam wrażenie, że w tym wypadku zbitka Wolsung SSG – Micro Art Studio zadziałała na szkodę gry. Skoro MAS = drogo, to powstało przekonanie, że Wolsung jest drogim systemem. Nawet mimo tego, że na przykład zestaw startowy pięciu modeli do Wolsunga jest tańszy od zawierającego sześć modeli startera do Infinity. Cena pojedynczych modeli w obu grach jest podobna.
Mimo że wielu znajomych graczy ma modele do Wolsunga, mimo że na konwentach odbywają się pokazy tego systemu, to nie słyszałem dotychczas nawet o jednym turnieju. Nie widziałem też w Warszawie nikogo grającego w tę grę. Być może się mylę, ale odnoszę wrażenie, że przekonanie o nietypowych zasadach i elitarności (w tym wypadku chyba ekonomicznej) jest równie zabójcza jak etykieta „marnej jakości za rozsądną cenę”. Ale znam też przypadek trzeci, jeszcze bardziej osobliwy.
Przypadek trzeci – nieobecny… pozornie
A co powiecie na system, który jest polski i jest grywany, mimo całkowitego braku promocji w kraju? Może się mylę, ale nie słyszałem o żadnym pokazie, nauce gry, a już szczególnie o turnieju tego systemu – chociaż ma on już z pięć latek i doczekał się nowej edycji. Mowa o grze Pulp City, w której piorą się po gębach superherosi i superłotrzy. Twórcy tego systemu już na wstępie zrezygnowali z jego promocji w Polsce. Nastawili się, jak sądzę, przede wszystkim na rynek amerykański. Tam komiksowe historie w stylu Marvela i DC Comics są solidnie zakorzenione. Zarówno w kulturze, jak i na rynku.
I co ciekawe, może nie masowo, ale gra jest obecna na Polskich stołach. Nie wiem, czy to kwestia prostych zasad, ładnych modeli, czy mody na supermanów wszelkiej maści. W każdym razie znam kilka osób, które posiadają modele do Pulp City i zdarza im się okazjonalnie grywać. Chyba raczej traktują owe superbohaterskie wycieczki jako odskocznię dla innych, codziennych systemów, ale jednak. Mimo braku promocji i informacji o grze, system jest żywy. Myślę, że sprawiły to dobre modele i niekończąca się moda na superbohaterów.
Przypadek? Lepiej nie.
Jak widać, czasem brak promocji i „bagażu” marki, daje lepsze efekty niż nietrafiona reklama lub niewłaściwa „sława”. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że przykłady nie były adekwatne, jednak starałem się, aby były możliwie bliskie sobie nawzajem. Wszystkie trzy gry reprezentują najpopularniejszą skalę 28-32mm, konwencję fantastyczną, posiadają własne linie modeli, a ich zasady są dostępne za darmo w sieci. Nie poruszyłem więc na przykład tematu gier takkch jak Ogniem i Mieczem, Umbra Turris czy Wojnacja. Chodziło bowiem raczej o pokazanie pewnych specyficznych, można powiedzieć ekstremalnych, przypadków, ale także wskazanie wam, abyście nie ulegali zbytnio obiegowym opiniom i przekonaniom.
Lepiej oprzeć się na własnym doświadczeniu i ocenie. Niedawno pisałem o tym, co w mojej opinii składa się na sukces gry, ale stworzyłem tym samym również listę dobrych wskazówek, jak wybrać system dla siebie. Niemniej, decyzję powinniście podjąć sami. Zachęcam was do nieco trudniejszych wyborów, niż pomiędzy LOTR, WH40k i WFB. Do własnego zdania, nawet jeśli nie zgodzi się z wyborem większości – albo z opinią pana redaktora/blogera z „opiniotwórczego portalu/bloga/pisma”, wliczając w to mnie samego. Może wam spodoba się system, który mnie nie przypadł do gustu. A może odwrotnie. O ile jesteście zadowoleni i macie z kim grać, to reszta jest mało istotna.
Z NST faktycznie nie jest ciekawie. Na Pyrkonie sprzedawano tylko startery i naprawdę minimalne ilości blistrów, z czego jedyna „nowość” to był Koksu albo i nawet jego nie było. Przykre to bardzo.
Kolejny ciekawy tekst o grach bitewnych. Od dłuższego czasu śledzę tę branżę i chyba mam coraz większy problem z wyborem systemu. Przyznam, że wymagania mam wygórowane. Warmachine świetny, ale za drogi (raczej squadowy), NS Tactics interesująca, modele z drugiej serii dużo lepsze, ale te zadady… Infinity – rulsy podobno pierwsza klasa, figurki ładne, jednak jest w tym jakiś taki nalot tandetnej obłości-plastikowości. Nie wiem, czy nie przez oficjalne neonowe malowanie i para-mangowe ilustracje w podręczniku. Takie przesadne estetyczne czepialstwo z mojej strony.
Pulp City mnie zainteresowało. Gdzie to można kupić u nas? Nie udało mi się znaleźć żadnego sklepu internetowego oferującego ten system.
Jeszcze słowo o NST – ogromna szkoda, że Portal pokpił sprawę ze startem i prezentacją bitewniaka. Zła sława chyba pogrążyła tę produkcję. Na oficjalnym forum ruch niewielki, w zapowiedziach też nic nie widać. Ostatnio Trzewiczek ogłosił, że sprzedaje firmę Francuzom. Bardzo prawdopodobne, że nowy właściciel nie będzie zainteresowany dalszym rozwojem nierentownego projektu. A mogło być tak pięknie..
A propos mocy opiniotwórczej polskiego środowiska okołofigurkowego i jego dużego krytycyzmu – wydaje mi się, że przyczyną tego jest w dużej mierze kosztowność takiego hobby w naszym kraju. Jak mam wydać ciężko zarobione pieniądze na zestaw 5-6 figurek to szukam produktu najwyższej jakości. Na zachodzie łatwiej się przebić. Często zaglądam na tabletopgamingnews.com i nieraz widzę naprawdę paskudne rzeźby, jakieś dziwaczne niszowe systemiki. Widać ktoś to kupuje, kogoś to interesuje.
To tyle. Czekam na kolejny artykuł
Nie rozumiem czemu NST na zmianę obrywa jako klon zasad Infinity lub system o dużo słabszej mechanice ? 😛
Artykuł całkiem celnie trafił tu w hejterstwo środowiska, które przypięło mu strasznie dużo dziwnych łatek 😛
Za to co do Wolsunga to nie siedzę za bardzo w temacie ale na Pyrkonie strasznie mnie zaskoczyła dość dziwna logika wystawców. Z jednej strony tak jak Bors pisze same startery były przyjaźnie tanie – a z drugiej makietę prezentującą niejako ‚kadr z rozgrywki’ można było lekką ręką wycenić na ponad tysiąc złotych – składając do kupy wszystkie domki i przeszkadzajki.